Na młodego Republikanina jadą czołgi, kolumna, z naszej pozycji wygląda to na zaczątek pojedynku między samotnym demonstrantem a gąsienicowymi bestiami, wprost na moście Króla Pawła. Młody człowiek uzbrojony tylko w dumny proporzec przedstawiający dwugłowego orła bez korony, rzuca się przed gąsienice maszyny z charakterystycznym, wściekłobiałym, kwiatem na boku. Pędzące potwory stają na środku przeprawy z gwałtownym i przenikliwym wizgiem.
Republikanin staje dokładnie przed frontem pojazdu, rozciąga ręce, niczym bramkarz „królewskich” na finale mistrzostw świata. Potwór zgrzytając gąsienicą po asfalcie i w pióropuszu gęstego czarnego dymu próbuje obrócić się na pięcie i przejechać po jednej z pozostałych, wolnych linii 6-pasmowego mostu Króla Pawła. Człowiek uskakuje w bok, niczym torreador walczący z bykiem, zagradzając pojazdowi dalszy przejazd. Wtem, gdzieś zza pleców, pod pachy łapie go dwóch ludzi, ubranych po cywilnemu. Krótka szarpanina, republikańska flaga pada na ziemię, mężczyźni uskakują z republikaninem w bok, na chodnik, gdzieś go prowadzą, znikają z pola widzenia. Kolumna pancerna rusza z głośnym bulgotem, dzioby lądowych pancerników gwałtownie unoszą się w powietrze, nim hydrauliczne zawieszenie zdąży wyrównać je ku dołowi. Flaga znika na chwilę pod gąsienicami, widzimy ją jeszcze przez chwilę, nim zniknie gdzieś pośród kolumny. Biegniemy, nie zatrzymujac się, mijamy Skwer Ponurego Masakratora, wiemy już dokąd podąża kolumna. Wie to zresztą całe Dreamopolis.
Od zamierzchłych czasów republikańskie i demokratyczne miasto stołeczne wraz ze swymi dzielnymi mieszkańcami ścierało się z koroną. Ośrodki władzy najpierw federalnej, później centralnej, miały w tym mieście swego niezaprzeczalnego sojusznika. Świadczą o tym kule wbite głęboko w fasady Białego Domu, pałacu dreamlandzkiej demokracji, gdzie urzęduje Parlament oraz wyniesienie się stolicy „królewskiej” wraz z dworem do Ekorre. Fasada Białego Domu, ukryta teraz gdzieś pod dymem rac i palonych opon, postawionych naprędce prowizorycznych murów, nie od wczoraj jest cichą obserwatorką przewrotów królewskich. Kolumna rozczapierza się, podjeżdża pod krużganki fortu, ustawionego tu przez tłum. Stalowe bestie, same absolutnie odczłowieczone, posłusznie wykonują polecenia żołnierzy „1. Królewskiej” – krwawej specjalistki od zdobywania nieposłusznych woli Króla miast. Wszakże, kryzysy rządowe najlepiej rozwiązuje się armatą, „Ultima ratio regum” błyszczy dumnie na każdej czołgowej armacie, wyprodukowanej przez Królewską Hutę Stali.
Tłum przed pojazdami faluje, skanduje, ciska w pojazdy kamienie, butelki, często też takie wypełnione benzyną. Gdyby nie ten przeraźliwy hałas rozbijanego szkła, bruku uderzającego o bruk, prawdopodobnie słychać by było cichy, mechaniczny wizg, obracających się wież. Pojazdy celują nad głowami protestujących, gdzieś tam, gdzie za dymem ukrywa się Biały Dom. Ogólny harmider przerywa, niczym uderzenie bicza, salwa z dział. Dym z opon i rac na chwilę łączy się z kawałkami balustrad, by teraz spaść na tłum. Ciemna kula pyłu przykrywa głowy dreamopolitańczyków. Nim ktokolwiek zda sobie sprawę, co właściwie przed chwilą miało miejsce, ponownie – trzask bicza. Głuchy strzał, pisk w uszach, kłębi się dym nad Białym Domem. Tłum zrozumiał wreszcie, co ma miejsce i teraz ma swój moment na reakcję. Toteż panikuje, rzuca to, co miał w ręku, by rzucić się na pomoc tym, którzy nieszczęśliwie dostali w głowę kawałkiem spadającego gruzu, porzuca na chwilę myśl o wolnym i demokratycznym państwie, by zastanowić się nad własną doczesnością i uciec z tej kłopotliwej sytuacji. Na wyższych piętrach pałacu szaleje pożar. Z okien restauracji, z widokiem na całe to zajście, z przerażeniem obserwujemy, jak ludzie gną się by uciec jak najdalej od Pałacu Demokracji. Czołgi, teraz zebrane w formie klina, powoli forsują barykady, by przedostać się do pałacu. Za nimi wojsko, regularne wojsko, w maskach przeciwgazowych i z bronią w ręku powoli zmierza ku siedzibie Parlamentu. W ruch idą kanistry z gazem łzawiącym. Pod pałacem kotłuje się tak i kotłuje jeszcze przez kilka godzin, nim ostatni spośród demonstrujących ostatecznie podda Festung Dreamopolis.
Król Andrzej nie owijał w bawełnę, zasiadając z suwerenem do stołu negocjacyjnego z pozycji absolutnej siły. W 24 godziny udało mu się diametralnie zmienić to, z czym borykali się jego poprzednicy. Uzyskał mandat władcy absolutnego proponując państwo skrojone przede wszystkim pod sprawne zarządzanie. Ciche głosa protestu stanowią punkt wyjściowy do poważnych zmian w Konstytucji, które teraz będą czekały Dreamland. Dotychczasową wolność polityczną, całkowicie niewykorzystaną, bez pola do zmian, zastąpiono zapewnieniem o zachowaniu wolności osobistej. Król dba o swych subjektów, więc mimo całkowitego zaorania dotychczasowego porządku prawnego, stwierdza wspaniałomyślnie, że każda nadana z rąk królewskich godność pozostania nienaruszona.
W ten sposób udobruchane społeczeństwo jasno jednak pokazało swą czerwoną linię – ręce precz od dreamlandzkiego folkloru, żądamy tradycyjnego, dreamlandzkiego nazewnictwa, nie zaś produktu importowanego z dalekiego, choć zaprzyjaźnionego- Wandystanu. Choć sposób wprowadzenia reform był przez wielu uznany za co najmniej kłopotliwy, wręcz niesmaczny- w społeczeństwie znaleźć można pokład zrozumienia dla takiego sposobu wprowadzenia stanu rzeczy. Do tej pory, założenie, że Król-Słońce, będzie zawsze aktywny nie zostało do końca wypróbowane, a istnieje wiele przesłanek ku temu, żeby stwierdzić, że będzie to recepta na sukces, widoczna w praktyce między innymi w Leocji. Pozostaje pytanie, czy nieodzowna samotność dreamlandzkiego Króla będzie w tej układance deal-breakerem. Być może, bardziej pożądany jest model władzy dualistycznej, prowadzonej z jednej strony przez monarchę, a z drugiej przez jego osobistego powiernika, który wspiera go w codziennym prowadzeniu państwa, będąc nie tyle jego doradcą, co jemu równym. Oczywiście należy tu z miejsca odrzucić wszelkie wpływy zagranicy, a posiłkując się raczej tradycją dreamlandzką, postawić na Króla i Lorda Protektora, siedzących nie tyle naprzemiennie w tych samych butach, co w butach ustawionych obok siebie i sobie równoległych. Czy nie należy odrzucić wynalazków konstytucji epoki maciejańskiej, działających z pewnym powodzeniem w epoce aleksandryjskiej, by ustanowić Króla obywatelem Kapetem pośród innych obywateli, wraz ze wszelkimi tego przywilejami? Czy możemy powierzyć Królowi takie przywileje z nadzieją, że nie wykorzysta ich by stać się despotą? Czy Parlament w formie ostatecznego Królewskiego Doradcy, który wskazuje mu wolę suwerena, ma większą rację bytu od Parlamentu-Kontrolera, spiętego pasami przepisów? Będąc pomnymi dobrodziejstwa wiedzy o Królestwie Dreamlandu, a jednocześnie myśląc o przyszłości biało, niebiesko, czerwonego, sztandaru, zapewne pozostaje nam tylko zakrzyczeć: Tak, tak i jeszcze raz tak!
[…] były nie zmiany ustrojowe, a zastosowane nazewnictwo. Mój redakcyjny kolega skwitował to w swoim tekście stwierdzeniem, że społeczeństwo jest w stanie zgodzić się na wszystko, tylko nie na […]