Naciśnij „Enter” aby pominąć

Pustka po Trizondalu czyli dlaczego powinniśmy w końcu zamknąć Dreamland

Czas najwyższy, aby Dreamland zszedł ze sceny. Kiedyś trzeba się odważyć na odcięcie się od nostalgii i podjęcie racjonalnych działań. Nawet jeśli ich efektem ma być wywieszenie kartki z napisem „zamknięte”. Otwarci nie jesteśmy już od dawna.

Kilka lat temu w Sarmacji, a w zasadzie to w Baridasie pojawił się nowy mieszkaniec. Jeden z wielu. Chciał prowadzić teatr. Z radością podsunęłam mu informację o tym, że w Baridasie już kiedyś założono taką instytucję, a mianowicie Teatr Wiejski w Slipyjowie. Nie wystawił on publicznie wprawdzie żadnej sztuki (prywatnie – jedną, której zapis przez lata był utajniony i przechowywany na serwerach sarmackich; w maju 2022 roku na światło dzienne wydobyła go Galeria von Thorn), jednak istniał, więc można by go reaktywować, zamiast tworzyć coś zupełnie od nowa. Ku mojemu zdziwieniu, nowy mieszkaniec zaprotestował – koniecznie chciał stworzyć coś nowego. Wtedy wzięłam to za objaw indywidualizmu, którego wówczas w mikronacjach pojawiało się coraz więcej. Trochę kręciłam nosem, bo jednak zawsze wolałam budować coś na istniejących już fundamentach, aby uszanować pracę poprzednich pokoleń.

Kilka lat zajęło mi zrozumienie, że to nie był zły pomysł.

Wymuszanie na kimś, żeby się wprowadził do budynku, którego klimatu totalnie nie czuje, jest bez sensu. Zwłaszcza jeśli może po prostu stworzyć nowy obiekt ze stroną dokładnie w takim stylu, jakiego pragnie, i zaprosić Sarmatów do całkowicie swojego teatru opartego na własnym pomyślunku. Są w mikronacjach pewne marki, które przetrwały lata, budowane przez różne osoby. Przykładem mogą być chociażby Brama Sarmacka czy Grodziska Agencja Prasowa, które przez dekady były redagowane przez różne osoby. Nie obywało się jednak bez przeszkód. Obie instytucje miały bardzo długie okresy nieaktywności, bo trudno było znaleźć kogoś, kto poczułby się za nie odpowiedzialny, chciałby w nich działać. Jeśli ktoś chciał się parać dziennikarstwem, najczęściej zaczynał od Parku Stołecznego, aby zebrać fundusze na własną gazetę. A w czasach przed Złotą Wolnością, gdy nie trzeba było nic płacić – wystarczyło podpiąć WordPressa pod stronę główną Sarmacji – w zasadzie każdy mógł założyć coś swojego i napisać inauguracyjny tekst w kilka minut.

Ten pociąg do indywidualizmu od zawsze był w mikronacjach bardzo częsty – więcej było osób, które chciały zakładać własne państwa, instytucje, prowincje, regiony, niż tych, które czuły się dobrze z kultywowaniem tego, co już jest. Trochę to wynika z charakteru ludzkiego – jednak wirtualne państwa przyciągają przede wszystkim jednostki autonomiczne, lubiące eksplorować na własną rękę (inne charaktery raczej nie wytrzymują zbyt długo na naszej planecie). Trochę z tego, o czym kiedyś mówił Mateusz von Lichtenstein-Iontz w jednym z wywiadów: że funkcjonujemy już na tyle długo, że zbudowaliśmy piętrzące się konstrukcje, które przytłaczają nowe osoby majestatem i powagą historii.

Nowe gry planszowe często wywołują na początku niechęć, bo wymagają przeczytania wielu stron instrukcji – a i tak w trakcie rozgrywki wychodzą nowe elementy, które często sprawiają, że nie jesteśmy w stanie grać na miarę naszego potencjału, a co dopiero wygrywać (ja naprawdę starałam się wyjaśnić zasady rozgrywki w Catana, to nie moja wina, że Andrzej Fryderyk przegrał – i wcale nie wynikło to, jak on twierdzi, z tego, że niedostatecznie wyjaśniłam zasady). Mikronacje właśnie takie mogą być na początku – Sarmacja czy Rzeczpospolita Obojga Narodów wymagają jednak zrozumienia pewnego kontekstu historyczno-społecznego, aby móc w pełni świadomie w nich partycypować z trafionymi pomysłami. W przypadku RON-u próg wejścia nie jest taki wysoki, ale sama miłość do Polski czasów szlacheckich nie pomoże – trzeba jeszcze rozpoznać, jak działa państwo, co można w nim właściwie robić i jakie pomysły można tutaj realizować.

Sarmacja to konstrukcja budowana od dwóch dekad, w której teoretycznie można robić wszystko bez minimalnej wiedzy o czymkolwiek. Ale żeby osiągnąć sukces – zostać burmistrzem, premierem, księciem – trzeba zrozumieć, o co tutaj chodzi. Przez lata pojawiali się ludzie, którzy chcieli od razu startować do parlamentu i decydować o państwie. Ich programy jednak wskazywały na głębokie niezrozumienie problemów trapiących Sarmację lub brak świadomości tego, jak próbowano je rozwiązać w przeszłości. Poza tym, istotny jest również aspekt społeczny – bez zaufania współobywateli niewiele można osiągnąć. Krzysztof Hans van der Ice to jedna z niewielu osób, która od lat bawi się w mikronacje mimo oporu społeczeństw wobec jego sposobu działania. Inni rezygnują po tygodniu, najdalej dwóch. Najczęściej natychmiast po krytyce ich pomysłów.

Oprócz zrozumienia specyfiki wirtualnych państw, o sukcesie poszczególnych inicjatyw czy krajów decyduje jeszcze jeden czynnik – odpowiedzialność.

Mikronacje nie płacą za uczestnictwo złotówkami. To nie jest praca, którą trzeba podejmować, aby utrzymać rodzinę. Mimo całego dobrodziejstwa, które przychodzi z angażowania się w wirtualne państwa, m.in. podnoszenia swoich kompetencji – także społecznych, jest to czysty wolontariat. To, czy poczujemy się odpowiedzialni za to, co robimy, zależy od tego, czy znajdziemy zgraną ekipę, z którą dobrze się będziemy dogadywać, od tego, jak bardzo wierzymy we własny lub cudzy pomysł, i na ile jesteśmy autonomiczni w jego realizacji. Teatr budowany przeze mnie od podstaw ma większą szansę zaangażować mnie w jego prowadzenie niż bycie zatrudnionym jako dyrektorka istniejącego od lat i stale nieaktywnego teatru w Baridasie. Podejrzewam, że to właśnie z tego względu od lat obserwujemy problemy z budowaniem rządów w różnych państwach wirtualnych – najczęściej głowa Rady Ministrów jest jedyną aktywną w niej osobą i samodzielnie realizuje zadania związane z rządzeniem państwem. Mimo, że ministrowie mają przydzielone kompetencje, to muszą wciąż negocjować pewien program z premierem czy kanclerzem i być może w pewien sposób pracować „na cudzy rachunek”. Często się wysypują, bo to jest jednak rząd konkretnego premiera, a nie ich własny – nie biorą za niego takiej odpowiedzialności jak osoba, która stoi na czele tej Rady Ministrów.

Po latach spędzonych w mikronacjach, gdy człowiek rozpoczyna pierwszą realną pracę, często wtedy poznaje pojęcie odpowiedzialności – w korporacjach z angielska określane jako ownership. Przy wielu osobach działających na różnych projektach, każdy z nich musi mieć właściciela, ownera, który jest odpowiedzialny za przeprowadzenie go od początku do końca. To oznacza podejmowanie różnych działań, ale także dopilnowywanie różnych szczegółów. Nie ma sytuacji z mema, gdzie ktoś mówi: „niech ktoś to zrobi” – i nikt tego nie robi. Po prostu jest osoba, która musi sprawić, aby to się zadziało. W ten sposób firma unika rozproszenia odpowiedzialności powodującego, że wszyscy przeczytają wiadomość z prośbą o wykonanie zadania, a nikt nie zareaguje, nie czując się odpowiedzialnym za powodzenie tematu.

Jakby pomyśleć, w mikronacjach bardzo wiele problemów bierze się z rozproszenia odpowiedzialności i braku charyzmatycznych przywódców. Dreamland, Baridas czy Sarmacja najlepsze lata przeżyły pod rządami liderów, którzy wiedzieli, czego chcieli i konsekwentnie do tego dążyli, jednocześnie motywując innych do działania. Ich decyzje nierzadko budziły kontrowersje, powodowały konflikty czy odejścia konkretnych osób lub grup społecznych, ale zarazem dawały poczucie, że ktoś czuje się odpowiedzialny za naród i prowadzi go w konkretnym kierunku. To dlatego Sarmaci starszej daty wzdychają za monarchofaszyzmem Helwetyka Romańskiego czy Piotra II Grzegorza, mimo że sam Romański dziwi się, że jako książę mógł bezkarnie odbierać tytuły za drobne pierdoły (Simon Peter Liberi stracił tytuł za wysłanie na sarmacką listę dyskusyjną wiadomości, w której skomentował zjazd OPM następująco: „schlali się i pojechali”).

Niektóre działania książąt absolutnych były skrajnie demotywujące dla konkretnych osób, ale w większej skali – dawały fundament poczucia wspólnoty narodowej. Postępująca od lat kastracja uprawnień książąt sarmackich chroni przed niewykrywalnymi oszustwami w wyborach, usuwaniem zawartości serwera, samowolnym wydalaniem kontrowersyjnych cudzoziemców czy bezkarnym odbieraniem tytułów oraz medali za nic. Zarazem jednak tworzy coraz większe rozproszenie odpowiedzialności – sytuację, w której wszyscy mają czuć się opiekunami państwa. I to państwa do bólu nudnego, bo w silnie skodyfikowanym i kontrolowanym środowisku nie można liczyć na żadną awanturkę z udziałem władz. To dlatego wyborcze emocje wokół Filipa I Gryfa były do pewnego stopnia siłą napędową aktywności Sarmacji – bo stanowiły pewną odmianę od mikronacyjnej prozy pisania o najnowszej ustawie (oczywiście, takie rzeczy najlepiej się wspomina z perspektywy czasu – tak było chociażby z panowaniem książąt sarmackich, którzy byli charyzmatycznymi liderami; lata później wielu arystokratów myśli z sentymentem o tym, że wtedy to było ciekawie, ale samodzielne przeżywanie usuwania Złotej Wolności czy emocji prowadzących do rozpadu unii sarmacko-wandejskiej niekoniecznie musiało być pozytywne).

Lider, który potrafi wziąć na swoje barki odpowiedzialność za państwo, przeważnie prowadzi do jego sukcesu liczonego w setkach wpisów na forum czy klików w systemach. Wymaga to jednak wizji, konsekwencji i umiejętności motywowania innych do działania. „Konie pociągowe” potrafią pisać przez wiele dni same do siebie, jednak prędzej czy później potrzebują odpoczynku. Ale gdy trwa okres ich aktywności, wszyscy budzą się do życia – i to jest piękne.

Co roku we Wszystkich Świętych wracam myślami między innymi do licznych państw, które już teraz nie istnieją lub wyglądają zupełnie inaczej. Wzdycham trochę za Trizondalem mojego v-dzieciństwa, odczuwam pewną pustkę po Teutonii sarmackiej i Al Rajnie, myślę o Piątej Rzeczpospolitej Polskiej i pierwszej wariacji Rzeczpospolitej Sclavińskiej. Ale to raczej tęsknota nie za konkretnymi państwami, a za kontekstami. Za zgraną ekipą w Trizopolis, która co pół roku zmieniała ustrój państwa w nadziei na większą aktywność, za wspólnym komentowaniem na sarmackim IRC-u wielostronicowych wątków w Al Manie, w którym znajdowały się jednozdaniowe posty, za czytaniem z podziwem wielostronicowych i erudycyjnych wpisów na liście dyskusyjnej Dreamlandu. Za czymś, co było i nie wróci w żadnej formie. To po prostu nostalgia (i powód, dla którego wiele powrotów starszych mikronautów po prostu nie ma sensu – ludzie przeważnie chcą wrócić do swoich wspomnień, a zastają zupełnie nowy kraj, który muszą poznawać od podstaw, i z którego klimatem niekoniecznie dobrze się czują) – a mylenie nostalgii z chęcią do działania w kraju bywa niebezpieczne.

Mimo że mam bardzo dobre wspomnienia z Trizondalu, zdaję sobie sprawę z tego, że powrót do aktywności w obecnym kontekście nie ma najmniejszego sensu i w żaden sposób nie będzie dla mnie satysfakcjonujący. Kolektywnie nostalgicznie wzdychamy za Leblandią czy Al Rajnem, ale gdyby te państwa miały wrócić do aktywności, z pewnością spotkałyby się z falą krytyki podobną do tego, co obserwujemy teraz na forum Leocji w temacie Cesarstwa Niemieckiego. Czy Helwetyk Romański zaklasyfikowałby leblandzką aktywność jako wystarczająco godną do uczestnictwa w Międzynarodowym Banku Pollinu? Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że nie.

Nostalgia za starymi czasami w Dreamlandzie sprawia, że wiele osób funkcjonuje w kraju jako zombie, głównie sprawdzając, czy coś nowego się pojawiło na forum i biernie czytając. Część z nich pewnie robi to z przyzwyczajenia, część z jakiegoś poczucia odpowiedzialności, które każe być na bieżąco, ale nie popycha do tworzenia czegoś nowego. Każde państwo ma takie okresy mniejszej aktywności – w przypadku Dreamlandu jednak dzień Wszystkich Świętych trwa cały rok. Sierpniowa koronacja skłoniła nieco większe grono do zajrzenia na forum, nikt jednak nie poczuł się do publicznej wzmianki o… rocznicy istnienia Królestwa. Nikt nie złożył życzeń. A dzień, w którym zapominamy o swoich urodzinach, z reguły przybliża nas do śmierci bardziej niż cokolwiek innego (dla odmiany, 25 maja co roku jest dla mnie wyjątkowym dniem – nie tylko z powodu poczucia pierwszych zapachów wiosny i rozkwitających roślin, ale również z uwagi na ogrom wspomnień, które ten dzień przywołuje; chociaż bliskość Dnia Matki też pomaga w zapamiętaniu tej daty).

Kolejni królowie Dreamlandu wstępują na tron, mając świadomość kiepskiej sytuacji aktywnościowej. Od co najmniej trzech królów obserwuję jednak ciekawą sytuację – żaden z nich nie chce być tym ostatnim – i to od co najmniej kilku lat pozostaje główną motywacją do zmiany właściciela korony. Nie chodzi o dostrzeżenie nowego, obiecującego kandydata. Nie chodzi o zmęczenie (ono zawsze jest). Chodzi po prostu o to, aby nie zostać grabarzem Dreamlandu. W efekcie Królestwo staje się gorącym ziemniakiem przerzucanym od korony do korony.

W historii Dreamlandu już raz zdarzyła się wolta z całkowicie nieaktywnego państwa w tętniącą życiem lożę szyderców komentującą wydarzenia z całego mikroświata. Edward II nie siedział jednak bezczynnie. Aby osiągnąć taki stan aktywności, wymieniał korespondencję z wieloma osobami, zachęcał do działania. Przede wszystkim, wykonał jeden kluczowy krok na początku panowania. Jego diagnozą było to, że w społeczeństwie dreamlandzkim jest wiele osób, które zaglądają na forum z poczucia winy – i że przyczyniają się one do tworzenia kolektywnego poczucia bierności, niezachęcającego do podejmowania jakiejkolwiek aktywności. Jednym z pierwszych kroków Edwarda II było zatem napisanie do osób zaglądających na forum Dreamlandu z prostym pytaniem: „ile postów jesteś w stanie napisać w tygodniu?”. Pewien Dreamlandczyk z wieloletnim stażem, wielce zasłużony dla Królestwa, odpisał, że w sumie to 0,5… Po wymianie korespondencji sugerującej zastanowienie się nad sensem własnej aktywności, ta persona szybko podjęła decyzję o zakończeniu działania w mikronacjach – i w sumie poczuła, że uwalnia ją to z pewnego poczucia odpowiedzialności, daje wolność swojego rodzaju.

Brutalne? Być może. Skuteczne? Owszem. Edward II nie bał się przełamywać konwencji społecznych i działać w sposób cokolwiek kontrowersyjny. Nie miał nic do stracenia – dostał w spadku nieaktywny kraj, na którego forum nie działał nawet proces rejestracji nowego konta.

Kolejni monarchowie Dreamlandu niby mają plan na działanie, ale szybko legną w walce z realiozą i brakiem społecznego odzewu. W obecnej sytuacji potrzebny jest koń pociągowy na miarę Daniela von Witta, który będzie tłukł setki postów dziennie, animując różnorodne sfery działania państwa. Takiej osoby na horyzoncie nie ma. A dla króla Andrzeja nie jest to ani pierwszy kraj, w którym działa, ani pierwsze panowanie. Jego Królewska Mość ma wieloletnie doświadczenie z gry w surmeńskiego mah-jonga – tworzenia klimatycznego, kameralnego państwa, w którym chce się działać, tworzyć i przebywać. Nawet pomimo bardzo specyficznego forum. To, między innymi, oznacza, że ma wyczucie lidera, który może prowadzić społeczeństwo. Albo który może obwieścić, że w końcu nadszedł czas, aby zamknąć kram.

Tymczasem Andrzej tkwi w dość specyficznym rozkroku. Z jednej strony dostrzega problem – jak sam pisze, zmieniając konstytucję, nie wiedział, czy w ogóle ktokolwiek to przeczyta czy się przejmie tematem – z tego powodu nie pofatygował się nawet wydać komentarza do zmiany prawa. Z drugiej strony, wprowadzając nielegalne zmiany w systemie prawnym Dreamlandu, z góry odebrał pretekst do publicznej dyskusji o stanie Królestwa i o zmianach, a także zabrał głos parlamentarzystom, którzy mogliby zatwierdzić nową konstytucję. Generalnie eksperyment Jego Królewskiej Mości się udał – okazało się, że forum Dreamlandu wciąż jest czytane, a przynajmniej trzy osoby zebrały się na wyrażenie oburzenia – co już jest niesamowitym wynikiem. Ale co dalej?

Nielegalna konstytucja dalej jest opublikowana w dzienniku urzędowym. Największą kontrowersją były nie zmiany ustrojowe, a zastosowane nazewnictwo. Mój redakcyjny kolega skwitował to w swoim tekście stwierdzeniem, że społeczeństwo jest w stanie zgodzić się na wszystko, tylko nie na wprowadzanie nazewnictwa rodem z Wandystanu (chociaż jednak to oburzenie było bardzo małe w porównaniu z sytuacją z 2013 roku, gdy w nieaktywnej Sclavinii sarmackiej rodzina Swarzewskich wprowadziła nową konstytucję, w myśl której krajem w imieniu Księcia Sarmacji zarządzał Wakuu – temat był przedmiotem memów jeszcze przez kolejne lata). Jednocześnie JKW Maciej II sugeruje, że zmiana konstytucji przygotowuje grunt pod sprawne zarządzanie i w podobnym tonie toczy się debata na forum Królestwa.

Chociaż zagajanie dyskusji dopiero po wprowadzeniu nowego prawa jest dość osobliwym krokiem, to jednak cieszy fakt, że w ogóle taka debata się toczy. Toczy się ona jednak pod znakiem nostalgii i abstrakcyjnych koncepcji, które nie mają szansy sprawdzić się w życiu rzeczywistym przy obecnym stanie populacji i aktywności Dreamlandu. Żaden z uczestników dyskusji nie jest w stanie zadeklarować konkretnej chęci do działania. Chociaż widać, że ekipa forumowiczów – biernych i aktywnych – dobrze się czuje w swoim towarzystwie, to brakuje podstawowego poczucia odpowiedzialności za ruszenie z powodzeniem projektu, jakim jest Dreamland. Przewiduję, że dyskusja o konstytucji potrwa jeszcze z miesiąc, może dwa – w międzyczasie może uda się zaproponować nowe medale, podpisać jakieś traktaty, nadać nowe obywatelstwa. Potem – wokół świąt najpewniej – znowu zapadnie cisza jak w Tomaszowie.

We Wszystkich Świętych lubię wspominać – ale nie mylmy magii nostalgii z realistyczną oceną aktualnej sytuacji. Zastosujmy woltę edwardiańską: skwantyfikujmy, ile kto jest w stanie napisać postów tygodniowo, sprawdźmy, czy mamy szansę na wspólne działanie. Jeśli tak – postawmy sobie konkretne cele, przypiszmy do każdej inicjatywy osobę odpowiedzialną za jej realizację i zacznijmy dobrze się bawić. Jeśli szybka ankieta pokaże, że potencjału nie ma – czas najwyższy, aby Wieczne Królestwo zeszło z mikroświatowej sceny, ustępując miejsca nowym, młodym wilkom z Edelweissu czy Sarmacji. Wiem, jak trudne jest zejście ze sceny w odpowiednim momencie – sama wielokrotnie zrobiłam to za późno. Ale kiedyś trzeba się odważyć na odcięcie się od nostalgii i podjęcie racjonalnych działań. Nawet jeśli ich efektem ma być wywieszenie kartki z napisem „zamknięte”. Otwarci nie jesteśmy już od dawna.

Dodaj pierwszy komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *